Magia świąt„Święta są po to by ludzi jednoczyć, opłatkiem podzielić, miłością połączyć…” ten oto fragment wymyślonych przeze mnie życzeń odbijał się echem wśród moich znajomych, rodziny i osób, których numery z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu znalazły się w mojej telefonicznej liście kontaktów.

Z własnego doświadczenia doskonale wiem, że czasem bywa tak, że gdybyśmy sami nie wysłali życzeń do określonych osób, to sami zainteresowani nie wiedzieliby o naszym istnieniu, wówczas odsyłają na odczepnego pierwsze z brzegu życzenia, świeżo przesłane przez „ciocia Zośka z Kazikiem” które i tak zaraz lądują w moim koszu, z powodu niepoważnego przestrzegania zasad świątecznej poczty. No ale już mniejsza z tym, w końcu święta to czas wybaczania nawet tym „całodobowym” błądzącym. Życzenia od lat wymyślam i piszę sama, nie są to szablonowe dwuwersowe oklepane slogany, w których roi się od haseł typu „prezenty”, „mikołaj”, „choinka”, bo one choć zajmują mało miejsca w pisanym smsie i korzystnie wpływają na kieszeń skąpych winszujących, pozbawionych pakietu „darmowe smsy do wszystkich sieci”, to są szybko zapominane i łatwo przejść nad nimi do porządku dziennego. Moje życzenia, by podkreślić wyjątkowość i magiczność świąt, są przesłaniem, apelem o pokój i miłość na ziemi, dyskretnym błaganiem o to, by nie tylko w święta spróbować okazać sobie nawzajem wyższe uczucia.

Komenda „wyślij do wszystkich” powoli zaczęła się realizować, ja więc w tym czasie oburzona upadnięciem fioletowej bombeczki zaczęłam ją wydobywać spod sofy. Tak to zawsze dzieje się kiedy prosisz męża o zamocowanie kilku świątecznych bibelotów na oknie. Po kilku minutach rozciągania do granic możliwości mej kończyny górnej, która począwszy od barku aż po czubek palca środkowego zaczęła drętwieć, a dystans między nim a złotym bombkowym sznureczkiem zaczął się zmniejszać, nagle z triumfem stwierdziłam, że misja wydobywcza została zakończona powodzeniem. Dla pewności jeszcze posprawdzałam wszystkie miejsca, które zaszczycił swa obecnością mój mąż i które, o dziwo, nie spełniały swej funkcji tak jak powinny. No bo jak tu wkraczać w świąteczną atmosferę, gdy lampki na balkonie KTOŚ zapomniał podłączyć po prądu, a nie wymieniona żaróweczka na przydomowej choince miga jakby chwaliła się znajomością alfabetu Morse’a? Nie ma magii świąt bez tych kolorowych lampeczek, które dla mnie są nośnikiem ciepła rodzinnego i bezpieczeństwa, dlatego od lat zawsze muszę dopilnować by było ich jak najwięcej.

Jak ja się cieszę, że moja koleżanka ma męża leśniczego! Bynajmniej, nie z tego powodu, że jest dwumetrowym kulturystą w spoczynku, ale że w ostatniej chwili uratował moje święta! Moje Kochanie niestety nie wykazało się w tej kwestii sprytem i rezolutnością, gdyż już od listopada było święcie przekonane, że tegoroczne święta spędzimy przy pachnącym benzyną i plastikiem drzewku. Nie! To było nie do pomyślenia! Myślałam, że go rozerwę. No bo jaka inna myśl może przyjść kobiecie do głowy kiedy uhahana taszczy ze strychu choinkowe zabaweczki, a mąż jakby nigdy nic, grzebiąc łyżką w masie makowej, oświadcza, że „ta choinka z garażu, co była przywalona starymi kuchennymi taboretami wcale nie wygląda tak źle, jakby mogło się wydawać, i że już ją wytarmosił spod sterty rupieci”? O zgrozo! Dzięki Bogu, że szybki telefon do koleżanki potrafi zdziałać więcej, niż tabun grzebiących w maku żonatych mężczyzn w przedświątecznym szale. Dopiero gdy stanęła w dużym pokoju w całej swej okazałości mój maż skapitulował przyznając, że „tamta z garażu wygląda gorzej”. Uwielbiam gdy dom jest pełen leśnego zapachu choinkowego drzewka, połączonego z aromatem dochodzącego w piekarniku makowca. Już wtedy czuję się tak jakoś inaczej, odświętnie i wyjątkowo. Nawet mój mąż jakby zgrabniej wziął się za ubieranie choinki.

„Pierogi z grzybami, karp w trzech postaciach, ryba po grecku, śledzie, dwie sałatki… Magda, a to nam starczy?”- nagle słyszę z kuchni, kiedy to właśnie schylam się po szóste z kolei pudełko po bombkach, które starym zwyczajem nie zostało sprzątnięte, gdyż podzielność uwagi mego męża w postaci „zawieś i posprzątaj po sobie” zatrzymała się na „zawieś” no i się zawiesiła. – „Rok temu też miało nie starczyć, a potem tylko Fafik się cieszył, więc zrobiłam mniej”. Taka prawda, przecież gdy z obu stron zjedzie się rodzina, gdzie każdy zabiera ze sobą pół lodówki świątecznych rarytasów, to pytanie „a to nam starczy?” zdaje się być użyte niewłaściwie.

Jak co roku, gdy już wszyscy po uroczystej kolacji i rozdaniu upominków zasiądą przed kominkiem, a wujek Zdzisiek z gitarą zajmie honorowe miejsce tuż pod „spadającą” bombką, zaczyna się prawdziwa magia, istny świąteczny matrix, w którym zamiast deszczu zielonych cyferek, królują kolorowe cieplutkie ogniki lampek i żar bijący z kominka na nasze radosne, pełne kolędowych wzruszeń twarze, zawieszone w beztroskim świątecznym amoku.


Autor: Magdalena

Niniejszy felieton został przesłany przez naszą czytelniczkę z prośba o anonimowość. Ty również możesz podzielić się spostrzeżeniami o otaczającym Cię świecie. Napisz do nas! Jeśli Twój tekst nas zaciekawi, opublikujemy go i odwdzięczymy się małą niespodzianką :) 
artykuly@kobietapisze.pl

Jeden komentarz

  1. Magda rozumie Cię doskonale 🙂
    w jedne święta dostałam trzy identyczne rymowane życzenia:) Przestałam odpisywać na takie sms-y. Myślę, że te osoby nawet nie zauważyły braku odpowiedzi. W tym roku dostałam tylko jednego sms-a z życzeniami, odpisałam choć nie byłam przekonana czy nie były to sms z grupy „wyślij do wszystkich”.
    Należę do staroświeckich osób które lubią wysyłać kartki, każdemu dopisuję coś co wiąże się z daną osobą.. Zdarza się również że dzwonie z życzeniami do tych których nie zobaczę w Wigilię

Leave A Reply