Niby zwykła historia trzech kobiet, które razem pracowały i przyjaźniły się. Jeden gabinet i trzy biurka. Kawa, komputer i stosy dokumentów. Bez jakichkolwiek ustaleń między sobą, zaszły w ciąże praktycznie w jednym czasie. Zdecydowały się rodzić w tym samym szpitalu. Tyle podobieństw, a przygoda każdej z nich wydaje się inna, indywidualna. Anna, Zofia i Basia opisały, z perspektywy trzech lat, jak wyglądała ciąża, przygotowania i sam poród.

  • Anna

Ciąża: O ciąży dowiedziałam się tuż po oczekiwanym comiesięcznym okresie, który się nie pojawił. W związku z tym, że byłam już dużą dziewczynką (27 lat) to  wiedziałam co się święci 🙂 Pierwsze chwile to strach i panika. Następnie test ciążowy, a po nim płacz ze strachu, który się po krótkiej chwili przerodził się w radość. Wizyta u lekarza, potwierdzenie tego co już było pewne no i zaczęło się… oczekiwanie. Pierwszy trymestr ciąży przebiegał bez żadnych szczególnych objawów, brak nudności itp. Poza tym, że złapałam zapalenie płuc i musiałam zażywać antybiotyki i syropy w celu wiadomym, nie było żadnych niedogodności związanych z tym, że mój brzuszek zaczął rosnąć.
W drugim i trzecim trymestrze przechodziłam wilcze napady głodu na słodycze. Masakra! Ale trudno było mi się powstrzymać. Specjalnych zachcianek żywieniowych, o których wszyscy opowiadają, czyli ogórki, kapusta itp. nie odnotowałam w tym okresie. Jedyne, mało przyjemne dolegliwości, to częste biegania do toalety oraz puchnące nogi i stopy. Pamiętam za to dokładnie: niedziela –rodzinny obiad i słowa kochanej teściowej: „jedz no, a jak ty nie chcesz to nie musisz, ale daj dziecku troszkę rosołku”. Rady, żebym nie przechodziła przez płot, pamiętaj nic nie przekraczaj, bo dziecko będzie owinięte pępowiną… i takie tam różne inne głupoty. Ginekolog ogólnie rzecz ujmując dobrze prowadziła ciążę, robiła regularne USG, informowała o wszystkim, byłam zadowolona.

Przygotowania do przyjścia dziecka na świat: Przygotowania na przyjście dziecka u mnie zaczęły się stosunkowo późno, bo w połowie 8 miesiąca. Uważam, że powinno się zabrać za to wcześniej. Byłam już dość ociężała i o wiele mniej sprawna niż np. w drugim trymestrze ciąży. Wyprawkę do szpitala miałam przygotowaną na około 14 dni wcześniej. Nie chciałam, żeby poród mnie zaskoczył, jednakże wózek kupiłam dopiero jak maleństwo miało już miesiąc i wcale nie żałuję tej decyzji. Na spokojnie chodziłam po sklepach, oglądałam i wybrałam.

Poród: Mój poród odbył się 9 dni po terminie. W dniu terminu trafiłam na oddział szpitalny, w celu sprawdzenia czy wszystko ok. Jednak zostałam odesłana z kwitkiem i miałam się stawić za kolejne 3 dni, chyba żeby się coś zmieniło. Nie działo się nic szczególnego, dlatego położono mnie na oddziale 4 dni po terminie i tak czekałam słysząc jak inne rodzące drą się na porodówce. Co ja się wtedy nasłuchałam… chyba ze strachu moje maleństwo nie chciało wychodzić 🙂 Któregoś pięknego, słonecznego dnia o poranku, na wizycie lekarskiej przebito mi pęcherz płodowy i wody popłynęły… Zaczęło się! Odczuwałam tylko bóle krzyżowe, bardzo ciężkie i bolesne. Podczas gdy tak umierałam w bólach (w nocy godzina około 00.00), przez korytarz idzie chłopak i niesie pachnącą, obiegającą cały umysł, żołądek i serce, pizzę wprost do ordynatora. To była po prostu masakra!
Następnego dnia, o godzinie 6 rano, znalazłam się na bloku porodowym. Czynności przygotowawcze, nastawienie psychiczne i na łóżko. Podłączono mi KTG oraz oksytocynę. Skurcze prawie żadne, oprócz krzyżowych, które dawały mi się we znaki ale nic szczególnego nie robiły. Pamiętam skoki na piłce, mąż masował mi krzyże, powrót na łóżko: pozycja kolankowa, pozycja na pieska. Nic nie pomagało. Silniejsza dawka oksytocyny i dalej nic… Oprócz potwornych skurczów krzyżowych nic się nie działo. Po interwencji lekarskiej i zwiększonej dawce oksytocyny chyba się zaczęło. Bóle były bardzo silne (te brzuszne i te krzyżowe). Napierało z obydwu stron, a ja czułam jak opadam z sił. Zaczęłam widzieć gwiazdki, a za chwile miałam już maskę z tlenem na twarzy. Sytuacja z maską tlenową powtórzyła się jeszcze 2 razy. Byłam już bardzo słaba.  Położna bardzo mi pomagała -polewała mi krocze ciepłą wodą, podawała wodę do picia i kazała mocno przeć. Podtrzymywała mnie na duchu mówiąc, że już nie daleko i będzie po wszystkim. Tak szybko to jednak nie nastąpiło, główka pokazywała się i cofała. Opadłam już całkowicie z sił kiedy znów zwiększono dawkę oksytocyny, ale dalej nic z tego. W końcu lekarz się zlitował nade mną i stwierdził, że nie dam sobie rady. Za późno było na jakiekolwiek inne rozwiązania gdy miałam rozwarcie 10 cm. Zaparł się na moim brzuchu i wypchnął dziecko. Wydałam ostatni, przeraźliwy i pełen bólu okrzyk, wtedy usłyszałam płacz dziecka. Tak zakończyły się moje 7 godzinne męczarnie. Przedwczesne odpłynięcie wód płodowych, a następnie długi okres, który upłynął od tego czasu skutkowało tym, że maleństwo złapało bakterię. Synek i ja dostawaliśmy przez 7 dni antybiotyk.
Karmienie piersią do łatwych nie należało, zwłaszcza kiedy dziecko nie ma ochoty się wysilać i pracować 🙂 Było bardzo trudno. Obolałe, spuchnięte sutki i niechęć ze strony dziecka wcale nie były pomocne. Odciągałam mleko laktatorem, przelewałam do butelki i karmiłam. To była straszna męka! Musiałam wstawać wcześniej żeby zdążyć ściągnąć pokarm, zanim dziecko będzie głodne i obudzi się z płaczem. Nie wspominam tego okresu dobrze. Dopiero położna środowiskowa, która przyszła do domu, dała mi prawdziwą lekcję karmienia piersią. Pokazała i nauczyła. Prawdopodobnie, gdyby tego uczono w szpitalu tuż po porodzie, to 90% młodych mam karmiłoby piersią.


  • Basia

Ciąża: Rok 2008 i decyzja o drugim dziecku. Wbrew temu, co mówiła rodzina decyzja o kolejnym dziecku była przemyślana. Bardzo denerwowały mnie pytania „jak sobie dasz radę z drugim dzieckiem?”. Z pomocą męża starałam się nie przejmować i nie ukrywać radości. Około drugiego miesiąca ciąży dowiedziałam się, że w pracy prócz mnie, jeszcze dwie koleżanki są w ciąży. Zaskoczenie było duże tym bardziej, że firma w której pracujemy zatrudniała trzy kobiety (nie licząc produkcji).
Nie należę do kobiet, które zostały pominięte przez nudności i wymioty, ale porównując pierwszą ciążę, nie było tragicznie. Nie znosiłam mięsnych stoisk i tych z karmą dla zwierząt, za to uwielbiałam lodówki z lodami! (doświadczenie z pierwszej ciąży nauczyło mnie, że lody śmietankowe są najlepsze na nudności!). Całą ciążĘ wspominam dość miło, bez większych trudności. Wieczorami czytałam córce książeczkę pt. „Czekamy na dzidziusia”. Chcieliśmy uniknąć problemów zazdrości i uczucia odrzucenia. Życie jednak jest pełne niespodzianek i wiadomość o tym, że mama będzie musiała więcej czasu poświecić komuś innemu nie była żadnym problemem. Największą trudnością było to „jak ten chłopiec wszedł do brzuszka?”, „po co tam wszedł?” i „jak teraz wyjdzie?!”.
I tu kolejna niespodzianka, moje koleżanki z pracy tez spodziewały się chłopców! Zachcianki miałyśmy jednak inne. Pamiętam jak jedna z koleżanek w godzinach pracy wysłała kierowcę po loda w czekoladzie. Ja osobiście wolałam bez czekolady, ale nie żałowałam sobie sosów truskawkowych i jagodowych –te smaki najbardziej mi wchodziły. Teraz omijam je z daleka. Kilogramami pochłaniałam truskawki, czereśnie i śliwki do tego stopnia, że zakwasiłam sobie mocz. Byłam przerażona kiedy na wynikach moczu zobaczyłam dużą ilość fosforanów. Na szczęście wystarczyło ograniczyć śliwki i truskawki. W czasie ciąży nie wprowadziłam żadnej szczególnej diety, ani dodatkowego ruchu. Moim jedynym ruchem były spacery z córką i pikniki nad Sanem.

Przygotowania do przyjścia dziecka na świat: Całą ciążę pracowałam, w ostatnich trzech tygodniach musiałam odpuścić z powodu upałów i strachu przed kolejnym przedwczesnym porodem. Czas ten poświeciłam na przejrzeniu ubranek po córce i odświeżeniu wózka. Mądrzejsza o pierwszą ciążę, dużo wcześniej przygotowałam wyprawkę dla dziecka. Na ostatnią chwilę zostawiłam zakup wody i gorzkiej czekolady. Poinformowałam męża, co gdzie się znajduje, a w dniu porodu i tak wiedziałam lepiej. „Zostaw”, „nie ruszaj”, „nie możesz szybciej!” Tak zajęłam się wszystkim, że zapomniałam o wodzie, czekoladzie i grupie krwi.

Poród: Końcem ciąży dokuczał mi ból krocza, lekarz prowadzący uznał, że „na razie nie ma się czym martwić wszystko jest pod kontrolą”. Dzień przed porodem (sobota) byliśmy na grillu u rodziców i tego dnia ból dokuczał mi częściej. Miałam wrażenie jakby coś rozciągało albo rozrywało kość łonową. Większość grilla przestałam i przechodziłam, te pozycje były dla mnie wygodniejsze. Cała rodzina stwierdziła, że wyglądam bardzo dobrze,  nie jestem spuchnięta i na pewno nie urodzę w terminie. „Masz tak wysoko brzuch, że jeszcze dwa tygodnie przechodzisz”.
Termin miałam na środę. Po powrocie z grilla czułam się niespokojnie, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nie mogłam zasnąć, czułam jak pulsują mi stopy. Około pierwszej w nocy, wstałam do ubikacji. Zobaczyłam, że mam lekko zakrwawione majtki. Weszłam pod prysznic i nie myśląc o rachunku za wodę stałam tak długo, aż zaczęło być niewygodnie. Wyszłam, żeby usiąść. Do siódmej rano byłam jeszcze dwa razy pod prysznicem. Wykonałam kilka smsów do siostry, która w tym czasie była w trakcie imprezy więc odpisywała natychmiast.
Około szóstej rano doszedł silniejszy ból kości łonowej. Chwilami oblewała mnie panika i sama do siebie mówiłam „nie wytrzymam” i „dlaczego on nie wstaje!?” Byłam zła na męża nie wiem za co. O siódmej postanowiłam pomóc mężowi w pobudce. Poprosiłam, żeby zawiózł mnie do szpitala. Na wszelki wypadek wzięłam całą wyprawkę i swoje rzeczy, gdyby zachcieli mnie zostawić do porodu. Wtedy myślałam, że mogą mnie zostawić w szpitalu, żeby sprawdzić co z tą kością i skąd ta krew na majtkach. Było też drugie rozwiązanie, jeżeli okaże się, że wszystko w porządku, to puszą mnie do domu. Była niedziela więc i tak żadnych badań nie robią. O dziewiątej rano dowiedziałam się, że nie ma mowy o powrocie do domu, miałam 5 cm rozwarcia. O godz. 10-tej byłam szczęśliwą mamą prawie 4 kilogramowego syna (3950g)!

Dzisiaj –obecne spojrzenie: Samego porodu, zwłaszcza ostatnich 40 minut, nie wspominam miło, ale kto wspomina? Nie mam na myśli samego porodu, ale pytań położnej, która w trakcie mojego największego bólu spokojnie pytała o wykształcenie moje, męża, o fryzjera, dentystę, tatuaże… Żałuję, że posłusznie i w cierpieniu odpowiadałam na każde pytanie. Na dzień dzisiejszy trzeciej ciąży nie planujemy, ale gdybyśmy zmienili zdanie, albo życie przyniosło nam niespodziankę, to obiecuje sobie, że bez skrępowania powiem takiej położnej „spier….j” myślę, że ulżę sobie na tyle, że  poród na pewno będzie łatwiejszy 😉
W obecnej chwili syn ma prawie 3 latka, i mimo, iż urodził się w niedzielę jest bardzo pracowitym  chłopcem. Lubi bajki o autobusach i kanpki z szynką z galaretką:)


  • Zofia

Ciąża: Zacznę od tego, że lubię mieć w życiu wszystko dobrze i w miarę możliwości wcześniej zaplanowane, dlatego  też moje przygotowanie do ciąży było dokładnie i skrupulatnie przeanalizowane.
Zanim zaszłam w ciążę dowiadywałam się wcześniej przeważnie z internetu, jakie badania powinnam wykonać planując ten piękny stan, żeby na późniejszej wizycie ginekologicznej Pani doktor czegoś czasami nie przeoczyła 😉 W związku z tym , że choruję na niedoczynność tarczycy musiałam być również pod ścisłą kontrolą endokrynologa. Gdy po wszystkich wykonanych badaniach i uregulowanym poziomie hormonu TSH okazało się, że jestem zdrowa i przygotowana na ciążę powiedziałam sobie „raz kozie śmierć”. Mąż nie miał wyjścia i mimo ogromnej obawy, której nie uzewnętrzniał, przystąpiliśmy do „dzieła stworzenia”:)
Przyznam, myślałam, że i tak od razu nie zajdę w ciążę, dawałam sobie pół roku. Co to była za niespodzianka kiedy okazało się, po miesiącu od podjęcia tej ważnej decyzji, ot tak po prostu byłam w ciąży 🙂 Zanim wykonałam test, już po 2 tygodniach czułam, że coś się dzieje w moim organizmie. Oczywiście, jeszcze nie podejrzewałam ciąży ale, gdy nagle pojawił się u mnie ogromny apetyt na tłuste jedzenia: frytki, hamburgery, zapiekanki, stwierdziłam, że coś nie tak. Myślałam tylko o jedzeniu, to była wręcz jakaś obsesja. I ta nagła ochota na sok pomidorowy, którego wcześniej nie piłam. Zrobiłam test-wynik negatywny. Po tygodniu zrobiłam drugi test, w dniu planowanej miesiączki. Wynik pozytywny 🙂 Przypadkowo były to walentynki 🙂 I wcześniej zaplanowana wizyta u mojej przyjaciółki i jej męża 🙂 Miałam z kim podzielić się tą wspaniałą wiadomością:) Zamiast spodziewanego strachu pojawiło się ogromne wzruszenie i łzy gdy zobaczyłam drugą kreseczkę 🙂 Dotknęłam mojego brzucha i uświadomiłam sobie, że oto teraz we mnie jest drugie życie 🙂 Brzmi to patetycznie, ale tak właśnie sobie pomyślałam.
Pozostało tylko potwierdzenie u ginekologa. Gdy tylko pani ginekolog potwierdziła moją ciąże, to nagle coś się stało 😉 Pamiętam jak dziś, po wizycie poszliśmy z mężem do restauracji. Mój apetyt nadal był nieopanowany. Zajadałam się pysznymi, ulubionymi gołąbkami, gdy nagle… poczułam, że chyba jest mi niedobrze 😉 Od następnego dnia pojawił się ogromny wstręt do jedzenia, na słodycze nie chciałam nawet patrzeć. Ot taka magia profesjonalnego potwierdzenia mojego stanu 😉 Chyba doszło do mojego mózgu, że naprawdę jestem w ciąży.
Oto się zaczął pierwszy trymestr 🙂 Musiałam w pracy wziąć sobie chorobowe. Czułam się jak na OGROMNYM kacu. Tak właśnie mogę opisać ten stan -GIGANTYCZNY  KAC. Głowa bolała niemiłosiernie. Musiałam leżeć, bo gdy wstawałam od razy robiło mi się słabo i te straszne wirowanie w głowie. Na jedzenie nie mogłam patrzeć. Dziwne, bo dwa dni wcześniej zjadłabym konia z kopytami 😉 Nawet na reklamy z jedzeniem nie mogłam patrzeć, bo od razu miałam mdłości. Najukochańszy był mój mąż, gdy na moje urodziny przyniósł mi kupiony w cukierni ogromny czekoladowy tort, na widok którego zrobiłam się cała zielona: ) Pomyślałam sobie wtedy z politowaniem ”jak on mnie dobrze zna” 🙂
Zaczął się drugi trymestr i rzeczywiście książkowo minęły wszystkie przykre dolegliwości. To był chyba najlepszy okres ciąży. Mogłam w końcu wstać z łóżka, miałam więcej energii i chęci do życia 🙂 Wróciłam do pracy. Moja ciąża zbiegła się z ciążami dwóch koleżanek z pracy, więc było mi raźniej. Pamiętam jak dotykałyśmy się po brzuchach, gdy ich maleństwa kręciły się w ciasnym brzuchu. Dzieliły nas dwa miesiące, więc moje jeszcze nie kopało. Pamiętam jak im zazdrościłam, bo  tez już chciałam poczuć to co one. Pamiętam  pierwsze ruchy mojego maleństwa. Jakby bąbelki w brzuchu 🙂 Później już przypominało to prawdziwe delikatne kopnięcia 🙂
W siódmym miesiącu mojej ciąży zaczęły się małe problemy. Szyjka macicy zaczęła mi się skracać. Porada  mojej ginekolog aby trochę zwolnić, nie przemęczać się, bo inaczej czeka mnie szpital. Poszłam na chorobowe i więcej leżałam, nic nie dźwigałam, po prostu się oszczędzałam. Podjęliśmy z mężem decyzje o przyspieszeniu zakupu wyprawki dla dziecka, bo nie wiadomo co mogło się wydarzyć. Pamiętam jak na dwie raty rozbiliśmy nasza pierwszą wizytę w sklepie z artykułami dla dzieci, ponieważ zaczęłam mieć lekkie skurcze. Już nie było tak łatwo. Przy małym wysiłku miałam skurcze. Wizyty lekarskie coraz częstsze, niestety nie były optymistycznie. Szyjka skracała się cały czas. Mały już ustawiony główką do dołu w kanale rodnym. Miesiąc przed porodem trafiłam do szpitala. Wyleżałam się tam za wszystkie czasy i, chcąc nie chcąc, wysłuchiwałam wydobywające się z porodówki odgłosy rodzących kobiet. Byłam przerażona. Mimo, że było  ciężko, to pobyt w szpitalu wyszedł mi jednak na dobre. Poznałam oddział, lekarzy i położne. Gdy wróciłam tam na poród, czułam się swobodniej.

Poród: Gdybym mogła to poród też zaplanowałabym sobie ze szczegółami. Nie ukrywam, że plan miałam i wiedziałam czego na pewno nie chcę. Nie chciałam trafić do szpitala w środku nocy, nie chciałam trafić za wcześnie żeby potem czekać w szpitalu na rozwiązanie. Chciałam pojechać do szpitala rano, urodzić po południu żeby wieczorem mieć już maleństwo przy sobie. Nie do wiary, ale tak prawie było. Lekkie skurcze poczułam o 4 nad ranem ale w związku z tym, że czułam już skurcze  dość często, zbytnio się tym nie przejęłam i zasnęłam. Obudziłam się o 6  rano do toalety. Mąż też już wstał do pracy. Wyszłam z toalety i już wiedziałam, że się zaczęło. Poszłam do łazienki się wykąpać i krzyczałam do męża co jakiś czas, kiedy miałam skurcz. On liczył  na stoperze. Skurcze miałam co dziesięć minut. Miałam więc sporo czasu żeby się spakować. W trakcie krzątaniny rozpłakałam się i spanikowałam. Uświadomiłam sobie nagle, że czeka mnie bolesny poród i że dzisiaj zobaczę moje dziecko. Niesamowite uczucie! Przez okres ciąży starałam się nie myśleć o bólu. Skurcze zaczęły się pojawiać co 5 minut. Postanowiłam, że już nie ma na co czekać, jedziemy do szpitala. W drodze do szpitala zdążyłam wysłać parę smsów do mamy, kuzynki i koleżanek, że już się zaczęło i żeby trzymały kciuki.
W szpitalu byliśmy po godzinie 8. Byłam wyjątkowo spokojna, opanowana i pewna siebie. Ponoć nie wyglądałam jakbym miała przyjechać na poród. Wszystko się zmieniło po pierwszym badaniu, mającym na celu ocenić rozwarcie. Bolało niemiłosiernie, zwykle badanie! Przeraziłam się wtedy jak będzie wyglądał poród. Już nie byłam tak pewna siebie! Rozwarcie  na 3cm. Rozczarowanie z mojej strony i myśl, że na pewno w ciągu godziny czy dwóch nie urodzę. Chodziłam po korytarzu tam i z powrotem, aż skurcze były coraz częstsze i bardzo bolesne. Gdy były już co 3 minuty, ból był już nie do wytrzymania. Kolejne badanie. Rozwarcie już na 8 i decyzja: porodówka! Leżałam na fotelu i czekałam podłączona do KTG. Zdążyłam jeszcze zadzwonić po męża, żeby przyjechał.
Pomiędzy skurczami było znośnie. Był czas żeby odpocząć przed kolejnym skurczem. Bolało już potwornie. W trakcie takiego silnego skurczu przyszedł mój mąż. Nie miałam nawet siły żeby coś mu powiedzieć, on o nic nie pytał. Zaczęło się parcie. Starałam się robić to, co mówiła do mnie położna. Nawet nie pamiętam tego czy mąż mnie trzymał za rękę czy nie 😉 Pamiętam tylko jego głos. Taki uspakajający. Starałam się przeć ile tylko miałam siły, najmocniej jak mogłam. Kiedy już powiedziałam, że mam dość i nie dam rady, usłyszałam od położnej, że nie mogę przestać, bo już widać główkę. Zauważyłam, że położna nagle zrobiła dziwna minę, jakby działo się coś co mogłoby zagrozić życiu dziecka. Ogarnęła mnie jakaś ogromna siła i z tego strachu o dziecko jednym parciem wypchałam go 🙂 Godzina 14.25 -ja MAMA 🙂
Co za ulga. Okazało się, że położna zrobiła taka minę, ponieważ „pękłam”. Mój poród wspominam dobrze, pomimo bólu, którego nie da się opisać. Wspaniałe położne i obecność męża bardzo mi pomogły.
Najgorzej już było po porodzie. Ogarnęła mnie ogromna bezradność, bezsilność. Byłam bardzo obolała, nie mogłam usiąść. Nie było tak jak czytałam w książkach czy artykułach. Nie było nagłej euforii, radości. Pojawił się strach i przerażenie. Mały nie chciał jeść, cały czas spał. Nikt mnie nie uspokoił, że to normalne. Ja się bałam, że to nie jest normalne zachowanie noworodka. Teraz już wiem, że mój synek po prostu był małym śpioszkiem i gdy tylko był głodny to sam się budził z przeraźliwym krzykiem. Był to powód wręcz do radości, ponieważ już w domu miałam więcej czasu dla siebie. Doszły kłopoty z karmieniem. Mój Maluszek nie chciał ssać, nie umiał. To co przeżyłam po porodzie musiałabym chyba opisać w książce. Odciągałam pokarm i tak udało mi się karmić własnym mlekiem dwa miesiące. Potem pokarmu już było coraz mniej, aż całkiem zanikł. To tez wpłynęło na moje złe samopoczucie. Do tego te wszystkie chwalebne artykuły i opinie, że mleko matki jest najlepsze, że dziecko karmione piersią nie będzie chorowało, będzie inteligentne i inne tego typu tezy. Byłam przewrażliwiona na tym punkcie. Przepłakałam pierwsze 3 miesiące życia mojego dziecka. Potem było już lepiej, a synek (teraz już prawie trzyletni) jest bystry i od urodzenia nie zażywał jeszcze antybiotyku 🙂

Dzisiaj –obecne spojrzenie: Z perspektywy czasu widzę, że wieloma rzeczami przejmowałam się aż za bardzo. Wpędzałam się w niepotrzebne doły. Najprostsze rzeczy wyolbrzymiałam. Przejmowałam się na wyrost. Teraz wiem, że należy ufać swojemu instynktowi. To jest najlepszy doradca. Przy drugim dziecku, domyślam się, że już nie będę miała tyle obaw i podejdę już do tego wszystkiego spokojnie i z rozumem 🙂 Najgorzej kierować się emocjami. Siła przychodzi z czasem, a wahania nastroju to tylko hormony, które naprawdę potrafią uprzykrzyć życie i nie pozwalają cieszyć się z macierzyństwa. Na szczęście, to wszystko przechodzi, a ja jestem z siebie dumna. Poradziłam sobie z tym wszystkim całkiem sama! To dodało mi wiary w siebie, że podołałam temu bardzo ciężkiemu zadaniu i to jeszcze nie koniec 😉 Kolejne ważne, życiowe zadanie to WYCHOWANIE. Tu dopiero trzeba mieć siłę!


Przedstawione historie są prawdziwe. Na prośbę autorek, imiona zostały zmienione. Autorki wyraziły zgodę na publikację swoich historii na stronie Kobietapisze.pl. Kopiowanie zabronione!

Przeczytaj również:
Ciążowy pamiętnik -cz.2
Ciążowy pamiętnik -cz.3
Ciążowy pamiętnik -cz.4 

Leave A Reply