Gdy dziecko ma katar, wysypkę, ból brzucha, w pierwszej kolejności przeszukujemy Internet. Robimy to zanim udamy się z dzieckiem do lekarza z krwi i kości, bo dr Google przyjmuje 24 godziny na dobę. Coś jednak musiało zadziałać nie tak, jeśli u niektórych osób szukanie informacji staje się cyberchondrią.

Czym jest cyberchondria?

Cyberchondria uważana  jest za internetową odmianę hipochondrii. Jest zaburzeniem neurotycznym, w wyniku którego osoba nim dotknięta zamartwia się swoim stanem zdrowia. Zamartwianie się jest nieuzasadnione, zwykle nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością i potęgowane wyszukiwaniem w Internecie informacji medycznych na temat symptomów.

Cyberchondria staje się równie powszechna, co klasyczna hipochondria. Szacuje się, że ponad 25% użytkowników szuka internetowej konsultacji swojego stanu zdrowia. Nikogo nie dziwi już dokładne podawanie wyników własnych badań czy zapytania kierowane do internetowych lekarzy oraz innych użytkowników. Zjawisko cyberchondrii będzie się umacniać, przede wszystkim ze względu na powszechny dostęp do Internetu, ale też w związku z nagłaśnianiem licznych błędów lekarskich. Lekarze, cieszący się niegdyś autorytetem i ogólnym zaufaniem, posądzani są o łapówkarstwo i ukrywanie błędów swoich kolegów lekarzy.

Dr Thomas Fergus z Baylor University, autor badań z zakresu cyberchondrii, uważa, że zjawiskiem tym są zagrożone osoby, które na co dzień są osobami niepewnymi, przeżywającymi trudność w radzeniu sobie z sytuacjami niejasnymi.

Taką sytuacją wydaje się być właśnie wychowywanie dzieci – mamy potrzebują potwierdzania, że świetnie sprawdzają się w swojej roli, a to, co niepewne (zdrowie dzieci, ich samopoczucie) wywołuje w nich niepokój. Maluchy nie potrafią często powiedzieć, co im dolega, a objawy nieraz szybko się nasilają.

Sława i fenomen dr Google`a

Kilkanaście,  a nawet jeszcze kilka lat temu, gdy dziecku coś dolegało, zaglądałyśmy się do książek i do encyklopedii zdrowia. Teraz, niemalże odruchowo, włączamy komputer i buszujemy w Internecie. Sieć jest naturalnym wręcz źródłem informacji.

Dr Google i jego fenomen rozwinął się wraz z rozrostem świata wirtualnego. To, że w Internecie szukamy przeróżnych informacji, nie jest złe. Nasze motywy są pozytywne, gdy chcemy sprawdzić informacje czy upewnić się. Mamy niesamowicie rozbudowaną sieć informacji, dlaczego by więc z niej nie skorzystać? Szukanie porad dotyczy też zdrowia naszego i dzieci, ponieważ:

  • Możemy to robić o każdej porze dnia i nocy, zawsze wtedy, kiedy tego potrzebujemy,
  • Nie musimy dzwonić do przychodni, rejestrować się, a tym bardziej czekać w kolejce,
  • Czas „wizyty” jest nieograniczony, nie popędzają nas kolejni pacjenci, nie ponosimy też żadnych kosztów
  • „Lekarz” jest wyrozumiały, dostępny, nie okazuje zmęczenia i zniecierpliwienia.

Granica cyberchondrii

Dlaczego w ogóle mówimy o cyberchondrii matek? Zjawisko może dotyczyć obojga rodziców, ale grupą szczególnie narażoną są właśnie mamy. Nie mają większego znaczenia posiadany wiek i wykształcenie. Troska o zdrowie dziecka towarzyszy im zawsze. Czasami odczuwają intuicyjnie, gdy dziecku coś dolega, martwią się, gdy maluch choruje, ale też często dokładają objawy i choroby tam, gdzie ich tak naprawdę nie ma. Strach jest naturalny, a zaczytywanie się w zawartości stron internetowych (zwłaszcza w tych o profilu medycznym) jeszcze bardziej wzmacnia obawy.

Gdy dr Google zostaje obdarzony nadmiernym zaufaniem, otwiera się furtka dla cyberchondrii. Niepokojącym jest fakt, że zaufanie to jest często bezkrytyczne, tzn. nie bierzemy pod uwagę, że ktoś, pisząc w Sieci, mógł się pomylić. Zresztą informacje umieszczane na większości serwisów są podobne.

Jak działa mama cyberchondryczka?

Załóżmy, że dziecko ma określone objawy chorobowe, np. ma katar, kaszel, boli je głowa. W wyszukiwarkę internetową wpisujemy niepokojący nas symptom. Mama cyberchondryczka nie kończy przeglądania stron po krótkim czasie. Co więcej, w Sieci nie znajduje zmniejszenia swojego strachu. Przegląd informacji rzadko przynosi uspokojenie, bo w natłoku kolejnych haseł, a zwłaszcza komentarzy użytkowników, do początkowych objawów dochodzą kolejne. I tak, gdy czytanie rozpoczynamy od hasła „katar”, kończymy na alergiach i zapaleniu płuc, a bóle głowy najczęściej okazują się być wynikiem nowotworu mózgu. Cyberchondryk rzadko zakłada optymistyczny wariant, a gdy określona choroba początkowo przebiega bezobjawowo – doszukuje się symptomów tam, gdzie ich nie ma.

Efekt końcowy cyberchondrycznych poszukiwań

Kończąc cyberchondryczne poszukiwania w Sieci, mamy czują się zagubione i  jeszcze bardziej zatroskane. Bardzo często posiadają już gotową diagnozę. Niestety, taka wirtualna diagnoza zazwyczaj ma niewiele wspólnego z tym, co dolega dziecku. Oczywiście, nie zawsze informacje wyczytane w Internecie są błędne. Zdarzają się sytuacje, gdy to właśnie dr Google ma rację, a upór matek doprowadza lekarzy do właściwej diagnozy.

Jednak w cyberchondrii sens jest inny. Chodzi o doszukiwanie się czegoś na siłę, tego, co nie istnieje. Poszukiwania w Internecie rzadko kończą się wtedy zdobyciem wartościowych informacji. Mamy wynajdują u dziecka poważną chorobę, a nawet kilka. Co więcej, wirtualna diagnoza jest bardzo daleka od haseł wpisanych początkowo we wyszukiwarkę internetową. W cyberchondrii zaufaniem obdarzony jest lekarz wirtualny, a rzeczywistość zostaje tak zmanipulowana, by symptomy i diagnozę internetową dopasować do danego dziecka. 

Dr Google a wizyty u lekarza

Czy mama cyberchondryczka odwiedza lekarza rzeczywiście przyjmującego w przychodni zdrowia? Oczywiście! Przecież trzeba poinformować go i poinstruować według zdobytych informacji.

Rozmowa lekarza z mama cyberchondryczką nie jest łatwa. Mama przychodzi z dzieckiem na wizytę z tak naprawdę gotową diagnozą. Opowiada, co wyczytała w Internecie, wplata objawy własnego dziecka, a nawet pokazuje wydruki ze stron internetowych! Po co więc mama przychodzi wtedy do prawdziwego gabinetu lekarskiego? Przede wszystkim dla potwierdzenia własnej diagnozy (Jak dobrze, że doszłam do tego, co dolega mojemu dziecku. Dzisiaj lekarze na niczym się nie znają) oraz dla uzyskania skierowań na dalsze badania. W wyraźny sposób zaciera się granica między tym, że chory przychodzi do lekarza po poradę, a lekarz jej udziela.

Oczywiście, często zdarza się, że lekarz w przychodni nie zgadza się z diagnozą dr Google`a i nie zamierza zlecać sugerowanych przez matkę dziecka badań (lub co gorsze dla cyberchondryczki – stwierdzi, że dziecku nic nie dolega). Mama stwierdza, że lekarz się nie zna, absolutnie nie ufając jego diagnozie, po czym szuka innego lekarza, który obdarzyłby ją większym zrozumieniem. Badania, na które mama cyberchondryczka nie otrzymała skierowania, przeprowadza prywatnie. Jest w stanie ponieść wysokie koszty, żeby dobrze przebadać malucha. Co więcej, w trakcie dalszych poszukiwań dochodzą kolejne objawy, co przecież w międzyczasie mama zdąża ponownie zasiąść przed komputerem! Ponadto, w manipulowanej rzeczywistości słowa lekarzy zostają przekręcane i wyrywane z kontekstu. Słowo, którego mama oczekuje usłyszeć, np. wykluczenie jakiejś choroby, jest już pretekstem do zaczytywania się w treści internetowe na ten temat.


Autor: A.Chmielewska

Leave A Reply